Jeszcze o Bzurze

wtorek, 22 listopada 2011 o 00:24
Niedawno otrzymałam od znajomego link do galerii zdjęć, na których próbowano oddać klimat ziemi łowickiej z 1939 r. Moim zdaniem wyszło średnio, zapraszam jednak do obejrzenia i wyciągnięcia własnych wniosków: http://www.silaobrazu.pl/fotoreportaze/rekonstrukcja-historyczna/lowicz39-fotorekonstrukcja/

Bzura we wrześniu.

poniedziałek, 12 września 2011 o 13:51
Uwielbiam wrzesień. Kojarzy mi się z jesiennymi drzewami, które już utraciły soczystą zieleń ale jeszcze nie stały się październikowo kolorowe. Lubię to jesienne popołudniowe słońce, które daje zupełnie inne światło niż słońce sierpniowe. Lubię deszczowe wieczory, świadomość, że za chwilę przyjdzie czas długich wieczorów pachnących wanilią i cynamonem.

Zastanawia mnie jak postrzegano wrzesień 72 lata temu. Jedna z moich babć mieszkała wówczas pod Kutnem (dziś  teren miasta), miała 16 lat i była już sierotą, mieszkała u siostry, która 1 września 1939r. wysłała ją na targ po zakupy. Babcia na targ nie dotarła — okazało się, że kolej nie jeździ.
Wtedy jeszcze nie wiadomo było, co się właściwie  wydarzyło i  jakie będzie miało to konsekwencje.
Druga z babć...druga z babć nie opowiadała mi o wojnie. 1 września miała już 20 lat. Obszernie opowiadała o czasach przedwojennych, wspominając jak wyglądał wówczas Łowicz i życie w nim, ale o wojnie nie mówiła nigdy. Ciekawe czy im też pachniały spadające liście...

Wtedy, we wrześniu, armia niemiecka zmierzała ku Warszawie. Dotarła nawet do jej przedmieść, ogłaszając oficjalnie zajęcie stolicy Polski. Był to jednak przedwczesny komunikat i dzień później Niemcy musieli opuścić miasto. Z Wielkopolski wycofywała się właśnie armia "Poznań" z Tadeuszem Kutrzebą na czele, który wystąpił z wnioskiem o zmianę planów. Zamiast wycofać się na ustalone pozycje, chciał uderzyć w lewe skrzydło wojsk niemieckich atakujących Warszawę. Niestety. Ofensywa ruszyła z opóźnieniem ponieważ Naczelny Wódz, zwlekał kilka dni z decyzją. Ostatecznie uderzenie nastąpiło 9 września, a do armii "Poznań" przyłączyła się pokonana na północy Polski, ale nie rozbita, armia "Pomorze".
Walki toczyły się do 22 września, między Łęczycą a Łowiczem i przeszły do historii jako Bitwa nad Bzurą. Dzięki tej bitwie opóźniono kapitulację Warszawy, która wciąż liczyła na odsiecz z Zachodu.

Dziś, choć tamto pokolenie odchodzi, pamięć o bitwie trwa. Przypominają o niej cmentarze min.w Łęczycy, Łowiczu, Kompinie, Sochaczewie, pomniki i izby pamięci. Najwięcej pamiątek można chyba obejrzeć w Muzeum Ziemi Sochaczewskiej i Pola bitwy nad Bzurą: http://www.e-sochaczew.pl/muzeum/stala.html A od jakiegoś czasu, dzięki grupie pasjonatów, można wczuć się w klimat tamtych dni: http://www.bzura1939.dobroni.pl/media/index.php?MediumID=9

Dla mnie wrzesień ma pomarańczowy kolor. Czasami spacerując wzdłuż Bzury, czując pod stopami piach polnej ścieżki, zastanawiam się: jak wtedy ludzie postrzegali jesień? Czy ją w ogóle zauważali? Niestety babć zapytać nie mogę. Jedna z nich nie żyje od 17 lat, a druga cierpi na Alzheimera.
Może ktoś się orientuje jak to wtedy było z tym wrześniem?

„Abyśmy wszyscy szczęśliwie doczekali drugiej wigilii i wszystkim dobrze się wiodło”

środa, 23 grudnia 2009 o 17:44
Boże Narodzenie na ziemi łowickiej obchodzone było bardzo uroczyście. Przypada w okresie zimowego przesilenia, więc dla ludzi związanych ściśle z uprawą ziemi jest bardzo ważnym świętem. W kulturze łowickiej chrześcijańskie obrzędy pięknie splotły się z pogańskimi, wielu z nich niestety już się nie kultywuje.
Obrzędy rozpoczynały się od Wigilii i trwały do Trzech Króli. Był to czas szczególnego oddziaływania sił nadprzyrodzonych, obfity we wróżby i przepowiednie, zaklinano przyszłość, starając się zapewnić sobie pomyślny i szczodry rok.
"Jaka Wigilia taki cały rok" — mawiano. To przekonanie przetrwało do dziś. Rano należało wcześnie wstać i umyć się w rzece lub przy studni aby przez cały rok być pięknym i zdrowym. Przez cały dzień należało być pogodnym, uśmiechniętym, miłym i uprzejmym. Kłótnie i swary były wykluczone — źle wróżyły na przyszłość. Przez cały dzień przygotowywano wieczerzę i ozdabiano izbę, umieszczając na ścianach i belkach stropowych wykonane w ciągu roku, specjalnie na tę okazję, wycinanki, bukiety kwiatów i pająki.(do wystroju chaty łowickiej powrócę w przyszłości). Gospodarz przynosił z lasu gałęzie jałowca lub sosny i umieszczał je na ołtarzyku lub wieszał u sufitu nad stołem, ozdabiając je łańcuchami z kolorowego papieru i cukierkami. Był to symbol życia i należało je trzymać w domu aż do Trzech Króli, a następnie spalić (absolutnie nie wyrzucać). Stół nakrywano białym obrusem, a pod niego wkładano siano. Na sianku umieszczano opłatek. W kącie izby — lub pod stołem — umieszczano snopek słomy. Gdy pojawiała się pierwsza gwiazda zasiadano do wigilijnej wieczerzy. Uczta wigilijna miała wszystkich łączyć, pamiętano więc o nieobecnych i zmarłych niedawno członkach rodziny. Wspominano ich, a przy stole zawsze zostawało jedno wolne miejsce. Wierzono, że duch zmarłej osoby uczestniczy w wieczerzy wigilijnej.
Wieczerzę rozpoczynano od dzielenia się opłatkiem. Oprócz białych opłatków, na stole znajdowały się opłatki kolorowe, przeznaczone dla zwierząt. Zanoszone je po kolacji do obory, miało to uchronić zwierzęta przed zarazą i utrzymać je w nowym roku w dobrym zdrowiu. Podczas dzielenia się opłatkiem wymawiano życzenia: „abyśmy wszyscy szczęśliwie doczekali drugiej wigilii i wszystkim dobrze się wiodło”. Wieczerza zawsze była postna, a potraw musiało być nieparzyście, najlepiej dziewięć. Podawano: śledzie z kartoflami lub chlebem, kapustę z grochem lub grzybami i olejem, kluski „kłosy", kompot z suszonych owoców (jabłek, śliwek, gruszek), pączki smażone na oleju i herbatę. W zamożniejszych gospodarstwach bywał podawany barszcz czerwony, pierogi z serem, i ryż na gęsto. Smażona ryba należała do wyjątków i pojawiała się tylko w tych wsiach gdzie był staw czy rzeka.
Wieczór spędzano w domu, śpiewając kolędy i umilając sobie czas wróżbami:
Długość życia mierzono poprzez wyciągnięcie źdźbła siana spod obrusa w czasie wigilijnej wieczerzy — im dłuższe tym lepiej.
Młode panny gustowały we wróżbach związanych z zamążpójściem.
Wiele wróżb odnosiło się również do spodziewanych plonów: niebo gwiaździste — kury będą znosić dużo jaj, niebo pochmurne — mleczny rok czyli krowy będą dawać dużo mleka, sadź na drzewach — urodzaj w sadach, zaś wykruszone ziarenka z siana położonego na stole — dobry urodzaj w polu. Taką samą rolę spełniał snopek słomy przyniesiony na wigilię do izby oraz kluski „kłosy” podane do wieczerzy. Im dłuższe tym większe kłosy u zbóż.
Od Bożego Narodzenia do Trzech Króli przepowiadano pogodę poprzez kolejnych dwanaście dni, tyle ile rok ma miesięcy. Oznaczało to jaka będzie pogoda w przyszłym roku. Do dziś mój tata co roku przypomina sobie ten zwyczaj i próbuje przewidzieć pogode na kolejne miesiące
Na zakończenie wieczoru starsza młodzież i dorośli szli na uroczystą pasterkę do kościoła.

Pierwszy dzień świąt
obchodzono bardzo uroczyście i rodzinnie. Spędzano go w domu, nie odwiedzano nikogo i nie przyjmowano gości. Po porannej mszy bądź po sumie, przyniesioną tego dnia wodą święconą gospodarz święcił dom, wszystkich domowników, obejście gospodarskie i sad.
Resztę wody wlewano do studni „żeby w wodzie robaków nie było”. Powyższy zbieg miał uchronić wszystkich domowników od nieszczęść i sprowadzić błogosławieństwo.

Drugi Dzień Świąt czyli dzień św. Szczepana
spędzano bardzo wesoło. W tym dniu kolędnicy rozpoczynali swoje wędrówki po wsi, które trwały aż do Matki Boskiej Gromnicznej (2 lutego). Do kościoła przynoszono do poświęcenia owies, którego ziarnem obsypywano się wzajemnie po nabożeństwie. Czyniono to na pamiatkę ukamieniowania św. Szczepana a według podań ludowych był to środek magiczny, mający zapewnić pomyślność, bogactwo, urodę i powodzenie.
W niektórych parafiach gospodarz wracając z poświęconym owsem szedł prosto na pole i nie oglądając się za siebie ani dookoła, co kilka kroków rzucając na ziemię parę ziarnek owsa, mówił: ”uciekaj podły czorcie z ostem, bo święty Szczepan idzie z owsem” — miało to zapewnić dobre zbiory i Malo chwastów.
We wszystkich wsiach tego dnia godzono (czyli zatrudniano) parobków i dziewki do pomocy w domu. Parobcy tego dnia byli we wsi najważniejsi, nie pracowali, mogli szeroko chodzić drogą, gospodarze ustępowali im z drogi. Na pracę w nowym roku otrzymywali zadatek. Miejscem umów był dom rodzinny parobka lub gospodarza, który potrzebował parobka do pracy. Po południu we wsi była „muzyka”, na której przede wszystkim bawili się parobcy.

Na zakończenie fragment zamieszczony na portalu Gwary Polskie:
W Nowy Rok dorośli chłopcy chodzili po wsi wcześnie rano i – trzaskając z batów uplecionych z lnu – składali życzenia. Im piękniej upleciony był bat, tym piękniejszy dźwięk wydawał.
Życzenia noworoczne składali też kolędnicy (w wieku od 10 do 15 lat) chodzący po wsiach z gwiazdą (ruchomą, wykonaną z tektury i oklejoną kolorowymi, glansowanymi papierami), szopką (ze sceną narodzenia Jezusa lub w rodzaju teatrzyku kukiełkowego) i „Herody”, którzy chodzili po kolędzie od 26 grudnia (św. Szczepana), aż do 2 lutego (święto Matki Boskiej Gromnicznej).
„Herody” to przedstawienie wykonywane przez chłopców w wieku powyżej 16 lat, którzy sami przygotowywali sobie stroje i przebierali się za: Setnika, Heroda, Anioła, Diabła, Śmierć, dwóch albo czterech rycerzy i Florka. Chłopcy chętnie byli przyjmowani w domach i obdarowywani pieniędzmi i różnymi produktami, np. jajkami, kiełbasą itp.

Łowickich reklam dalszy ciąg

czwartek, 5 listopada 2009 o 12:37
Dla rozluźnienia kolejna z reklam łowickich:)


Patriae Commodis Serviens czyli o herbach łowickich

środa, 7 października 2009 o 10:29
HERB MIASTA

Herb miasta Łowicza (zwany Herbem Małym) przedstawia w polu błękitnym dwa pelikany srebrne o łapach i dziobach złotych, zwrócone do siebie grzbietami. Między nimi znajduje się zielone drzewo życia.
Wizerunek pelikana często był wykorzystywany w heraldyce jako motywy pieczęci, herbów miast i herbów rodowych, swoje korzenie ma w sztuce sakralnej, gdzie symbolizował ofiarę Jezusa. Drzewo życia wg tradycji biblijnej, obdarzało nieśmiertelnością każdego, kto skosztował jego owoców. Rosło na środku Edenu, tuż obok drzewa poznania z którego Adam i Ewa zerwali owoc. Bóg nie chcąc aby zjedli owoc z kolejnego drzewa i stali się nieśmiertelni, wygnał ich z Raju.Drzewo życia miało liczne przedstawienia w sztuce sakralnej. Krzyż był przedstawiony nie jako drzewo hańby, a jako rajskie drzewo życia, bo z niego płynie życie wieczne.
Jeżeli weźmiemy pod uwagę historię Łowicza i jego bliskie związki z kościołem, wydaje się oczywistym wybór takich motywów w herbie miasta.

Herb Wielki Miasta Łowicza przedstawia kartusz herbowy z godłem herbu Miasta Łowicza zwanego Herbem Małym, zwieńczony mitrą książęcą, trzymany przez postacie dwóch aniołów. Na dole znajduje się wstęga z dewizą o brzmieniu: Patriae Commodis Serviens (Być Ojczyźnie Pożytecznym).

Pamiętam z dzieciństwa, które przypadło na końcówkę PRLu, herb Łowicza w nieco innym wydaniu. Majaczą mi się pelikany pijące krew z własnej piersi, na czerwonym polu. Nie jestem jednak w stanie w tej chwili zamieścić zdjęcia tego herbu, nie pamiętam dokładnie jego wyglądu, nie mam możliwości również zagłębić się w tej chwili w poszukiwaniach, a nie chcę zamieścić czegoś co nie byłoby zgodne z prawdą historyczną. Zresztą - niepotrzebnie by to zaciemniło obraz. Postaram się zamieścić informacje na ten temat w inne notce.

HERB GMINY

W polskiej heraldyce znany jest herb szlachecki Pelikan, przedstawiający w czerwonym polu srebrnego ptaka karmiącego krwią młode.
Do niego nawiązuje herb gminy Łowicz, przedstawiający w błękitnym polu srebrnego pelikana z dziobem i łapami złotymi nad wstęgą rzeki. Herb ustanowiono w czerwcu 2009 roku.

HERB POWIATU

Ten herb niewątpliwie wzbudził najwięcej emocji na ziemi łowickiej. Zaprojektowany został w 2002 roku, wbrew wszelkim zasadom heraldycznym. Oficjalna informacja ze strony powiatu łowickiego głosi:
9 października 2002r. Uchwałą Nr XLV/274/2002 Rady Powiatu Łowickiego ustanowiony został herb, flagi (urzędowa i terytorialna) Powiatu Łowickiego oraz pieczęć Starosty Łowickiego. Herb – przyjmuje się dla herbu Powiatu Łowickiego tarczę o kroju późnogotyckim jako podobrazie dla wizerunku herbu. Tarcza na trzy pola podzielona, z tych jednym dolnym czerwonym, od dołu tarczy szerszym, z lekka ku górze kończato zachodzącym. W czerwonym polu orzeł biały o złotym dziobie, o złotych łapach ze złotymi pazurami oraz o złotym pierścieniu na ogonie. Pole drugie, górne-żółte, od prawej bocznicy, na którym ku środkowi tarczy pasy wąskie w słup w barwach zielonej, białej i czerwonej. Pole trzecie, górne-żółte, od lewej bocznicy, na którym ku środkowi tarczy pasy wąskie w słup w barwach błękitnej, białej i czerwonej. Oba pola górne są wzajemnymi lustrzanymi odbiciami swego podziału w konstrukcji pasów w słup, jak i nieomal w barwach, wyjątek stanowią barwy zielona i błękitna – wzajem przeciwstawne. Wzór herbu Powiatu Łowickiego stanowi załącznik Nr 1 do Uchwały Nr XLV/274/2002 Rady Powiatu Łowickiego z dnia 9 października 2002r. Autorem herbu jest artysta plastyk mgr Michał Marciniak-Kożuchowski

Po uchwaleniu herbu powiatu w prasie, w kołach naukowych i politycznych rozgorzała dyskusja na temat jego poprawności. Heraldyka to przecież potężna dziedzina i każdy symbol, każdy kolor ma swoje znaczenie, a tu proszę… taki kwiatek. Stworzony chyba w myśl zasady, że "ciemny lud kupi wszystko". Pamiętam jak z wypiekami na twarzy czytałam kolejne doniesienia prasowe, trzymałam kciuki, licząc że rozsądek zwycięży. Niestety… zwyciężył bubel. Fragment dyskusji na ten temat: http://www.lowicz.spinet.pl/forum/viewtopic.php?p=900&sid=ffeb21a2021e836f25df4418834b918f

Łowicka Gwiazda

wtorek, 4 sierpnia 2009 o 21:20
Na blogu poświęconym Łowiczowi nie może zabraknąć wzmianki o tym, z czego Łowicz jest znany w całej Polsce. Nie, nie jest to folklor. Mam na myśli DŻEM z Łowicza:) Wielokrotnie po tym kiedy poinformowałam rozmówcę, że pochodzę
z Łowicza usłyszałam "a, to tam gdzie te dżemy."
Aktualnie dżemy produkuje Agros Nova. Kilka słów o wytwórcy:
Zakład przetwórczy w Łowiczu działa od 1965 roku. W tym roku narodziła się też marka ŁOWICZ - dziś jedna z najbardziej znanych polskich marek spożywczych. Przedsiębiorstwo otrzymało nazwę: Zakłady Przemysłu Owocowo-Warzywnego "Łowicz", zatrudniało 340 osób
W grudniu 1990 roku zakład znalazł się w strukturze Agros Holding S.A. jako spółka ZPOW Agros Łowicz.
W kolejnych latach przechodził duże przeobrażenia związane z dostosowaniem do wymogów wolnego rynku. Zainwestowano w nowe linie technologiczne oraz remonty obiektów. Na rynku pojawiła się marka Fortuna. W marcu 2000 r. w ramach grupy kapitałowej Agros Holding została wyodrębniona spółka Agros Fortuna Sp. z o.o., odpowiedzialna za branżę przetwórstwa owoców i warzyw. W jej skład poza Łowiczem weszły także zakłady przetwórcze w Białymstoku i Tarczynie. Agros Fortuna z marką Łowicz stała się liderem w rynku dżemów i przetworów pomidorowych oraz wiceliderem rynku soków, napojów i nektarów (marki: Fortuna, Karotka, Tarczyn). 16 stycznia spółkę Agros Fortuna Sp. z o.o. zakupił Polish Enterprise Fund, zarządzany przez Enterprise Investors.
W tym momencie rozpoczął się proces łączenia Agros Fortuny Sp. z o.o i Sondy S.A. (której udziałowcem był również Enterprise Investors) zakończony zarejestrowaniem 29 grudnia 2003 r. firmy Agros Nova Sp. z o.o. Dziś zakład w Łowiczu jest jednym z trzech zakładów należących do spółki, a marka Łowicz jedną z sześciu strategicznych marek w jej portfolio.
Więcej o producencie: www.agrosnova.pl/wszystko_o_nas/index.html

Tyle oficjalnych informacji, ja od siebie mogę dodać, że nieodłącznym wakacyjnym obrazkiem są kolejki ciężarówek wypełnionych owocami i warzywami, stojących przed brama zakładu na ulicy Powstańców. I ten zapach pomidorów unoszących się w tej części miasta… ehhh… beztroskie wakacje…

Zakład produkuje oczywiście wiele innych produktów, ale dziś chciałabym skupić się tylko na Dżemie:)
Otóż: smaków dżemu jest kilka, najpopularniejszy jest chyba jednak dżem truskawkowy, który zdobył pierwsze miejsce i tytuł w konkursie „Rarytas 2004”. Jurorami owego konkursu nie byli specjaliści lecz "zwykli zjadacze chleba". Ja zajadam się śliwkowymi i porzeczkowymi.
Oprócz tego, łowickie dżemy mają na swoim koncie takie nagrody jak: „Dobre bo Polskie”, „ Godło Promocyjne Teraz Polska” , „Złoty Medal Polagra’ 94” ,” Najciekawszy wyrób spożywczy roku” i wiele innych.
Osobiście innych dżemów nie spożywam i nie jest to tylko wyraz lokalnego patriotyzmu:)
Łowickie są dla mnie po prostu nie do przebicia: można w nich znaleźć całe kawałki owoców, są niskosłodzone, bez konserwantów i mają naturalny smak owoców. Idealnie nadają się jako dodatek do pieczywa, gofrów, wypieków, naleśników.
Wyśmienite są nawet kiedy wyjada się je łyżeczką wprost ze słoika lub jako dodatek do herbaty (inne bywają mdlące) :)

Niezła reklama mi wyszła, ale nic to w porównaniu z tym:

Z cyklu: Łowickie Życiorysy - 1

środa, 29 lipca 2009 o 00:54
Józef Chełmoński

malarz polskiego realizmu. Urodził się 07.11.1849 r. we wsi Boczki koło Łowicza, w rodzinie drobnoszlacheckiej. Wyrastał w atmosferze szacunku dla wartości kultury,o co zadbała matka oraz utalentowani dziadek i ojciec artysty.

W latach1862-1865 Chełmoński uczęszczał do Szkoły Powiatowej Ogólnej w Łowiczu. Już w gimnazjum myślał poważnie o tym, by poświęcić się malarstwu.W latach 1867-1871 uczył się w Prywatnej Szkole Wojciecha Gersona w Warszawie, a później w Warszawskiej Klasie Rysunkowej.

Po wyjeździe z Warszawy malarz mieszkał przez dwa lata w Monachium, następnie przeniósł się do Paryża. Początki były trudne — artysta zmagał się z biedą, po jakimś czasie jego obrazy zyskały jednak uznanie. Francuzi, Amerykanie płacili po kilkanaście tysięcy franków za jeden jego obraz. Również w Paryżu powstały obrazy: "Noc na Ukrainie" i "Przed karczmą".

W Polsce krytykowano Chełmońskiego głównie za jego obraz "Babie lato”. Te same obrazy, których w Polsce nie chciano przyjąć na wystawę, na zagranicznych ekspozycjach otrzymywały najwyższe odznaczenia.

W Paryżu Chełmoński żył rozrzutnie, ubierał się dziwacznie i strojnie, a na swych obrazach przedstawiał wciąż na nowo, konie rwące z kopyta przez ogromne śniegi, polowania, napady wilków, pola, pastwiska, łąki wśród zamieci śnieżnych i mgieł. Zdawał sobie jednak sprawę, że mimo świetnej pamięci wzrokowej zaczyna powtarzać sam siebie i że jego obrazy malowane z dala od ziemi, którą chciał przedstawiać, są coraz gorsze. W roku 1887 zdecydował się na powrót do Polski. Osiadł w Kuklówce koło Grodziska Mazowieckiego
i poświęcił się malowaniu z natury swojego ukochanego Mazowsza.Wyjeżdżał stamtąd na krótko tylko na Podole, Polesie, Ukrainę. Mój ulubiony obraz to:

Kojarzy mi się z patriotyzmem i porusza jakieś uśpione struny.
Dziś Chełmoński ma w Łowiczu ulicę swojego imienia i szkołę - najstarsze liceum w mieście, ale o nim napiszę przy innej okazji. Organizowane są również przez PTTK Rajdy Szlakiem Józefa Chełmońskiego, wiodące przez miejscowości związane z artystą.
Można nawet zdobyć odznakę im. J.Chełmońskiego: http://www.pttk.pl/pttk/przepisy/index.php?co=ro_orpzc

Tym, którzy nie znają obrazów Mistrza (a podejrzewam że niewielu się takich znajdzie) zachęcam do odwiedzenia strony: http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Chelmonski/Index.htm



PS. Korzystałam ze stron Muzeum w Łowiczu oraz I LO im. J.Chełmońskiego w Łowiczu

Łowickie Migawki | Powered by Blogger | Entries (RSS) | Comments (RSS) | Designed by MB Web Design | XML Coded By Cahayabiru.com